Saturday 26 July 2014

Beside the seaside

Welcome to my blog after a long break. Yeah, it's been a while. However, I'm fully justified, because, apparently, this year I'm having my longest and happiest holidays, which 'I'll remember for the rest of my life". That's why I try to spend this time productively. I have been working for a while- tutoring and handing out leaflets during the second half of June. Maybe I haven't earned a lot of money, but at least I  have some experience. This wasn't the first time I earned money (in primary school I was an extra in a movie), but it was the first time that I actually felt the responsibe for the way that I spend  it. If You don't know what to do during the summer, I have a piece of advice for You- find a summer job. You'll have a different approach towards money and adulthood.

Witam Was, moi kochani po dłuuugiej przerwie. Jestem jednak usprawiedliwiona, bo mam teraz, podobno, najdłuższe i najlepsze wakacje życia. Dlatego staram się wykorzystać ten czas najlepiej jak potrafię. Trochę popracowałam- korepetycje i ulotki przez dwa ostatnie tygodnie czerwca. Nie zarobiłam jakiejś astronomicznej kwoty, ale i tak jestem zadowolona, bo to zawsze jakieś doświadczenie. Nigdy wcześniej nie zarabiałam (nie licząc bycia statystką w podstawówce), więc nie przywiązywałam zbytniej wagi do pieniędzy. Teraz mam świadomość, że zupełnie inaczej wydaje się pieniądze od rodziców od tych zarobionych przez siebie. Wiem też, że muszę się bardzo postarać, żeby nie pracować w przyszłości na tak zwaną umowę śmieciową.


Skoro i tak odbiegam od zamierzonego tematu tego posta, chciałam się z Wami podzielić jeszcze jedną dygresją. Boję się. Cholernie się boję. Nie będę Was oszukiwać- boję się jak nigdy w swoim marnym, dziewiętnastoletnim życiu. Od września będę mieszkać w Warszawie. Dostałam się na Uniwersytet Warszawski na lingwistykę stosowaną. Hurra. I co teraz? Nie jestem zbyt towarzyska. Jest tylko kilka osób w moim życiu, na których polegam. Co będzie, jeżeli przez moje kompleksy i nieśmiałość nie znajdę tam żadnych przyjaciół? Na pewno nie będę mogła polegać na ciotce, u której będę mieszkać. Już zdążyła dać mi do zrozumienia, że oczekuje mojej wyprowadzki po kilku miesiącach pobytu w Warszawie. Gdzie wtedy pójdę? Akademiki są zdecydowanie nie dla mnie. Mieszkanie samemu w Warszawie jest zbyt drogie dla niepracującej studentki... Nie jadę na obóz integracyjny organizowany przez mój wydział, bo "idealnie" pokrywa się z naszym (moim i Doroty) wyjazdem do Londynu, który planujemy od kilku lat (od prawie trzech, tylko wielokrotnie zmieniałyśmy koncepcję), przez co ciężej mi będzie poznać potencjalnych współlokatorów.
MASAKRA



To dużo narzekania. Może wyolbrzymiam moje problemy. Nie wiem. Przechodzę teraz taki okres w życiu, że mam wrażenie, że totalnie oddalam się od mojej rodziny i reprezentowanych przez nią wartości. Nie ma nic gorszego niż brak autorytetów i punktu odniesienia. Jedyne, co mi pomaga jakoś funkcjonować i iść przez życie to doświadczenia Demi Lovato. Możecie się śmiać. Camp Rock, Disney i te sprawy. Świetnie. Tylko, że ona ma już prawie 22 lata. W niczym nie przypomina słodkiej nastolatki- jej wizerunku utrwalonego przez Disneya. Jest doświadczoną kobietą po odwyku. Nie boi się przyznać do swoich fizycznych i emocjonalnych problemów- bulimii, choroby dwubiegunowej i traumatycznych doświadczeń z dzieciństwa (dorastała bez biologicznego ojca, była gnębiona w szkole). Oprócz tego walczy o prawa homoseksualistów i założyła fundację Lovato Treatment Scholarship Program opłacającą leczenie osób z problemami psychicznymi. Napisała także książkę z rozważaniami na każdy dzień w roku pt. "Staying Strong: 365 Days a Year", którą polecam KAŻDEMU.


Uff, zmęczyłam się trochę tym pisaniem. Ale warto było. Stwierdzam, że przelewanie swoich myśli na papier, a w tym przypadku- na klawiaturę, bardzo pomaga. Czyta ktoś to w ogóle? hahaha :) Nie szkodzi. 'If you want to live a happy life, tie it to a goal, not to people or things." 

No więc, jak pisałam jakieś tysiąc linijek tekstu temu, te wakacje staram się spędzić najefektywniej jak się da. Dlatego też pojechałam na Open'era ;) Zaliczyłyśmy z Olką chyba z 30 koncertów (moja Open'erowa playlista znajduje się tutaj). Przychodziłyśmy na lotnisko między 17 a 18, a wracałyśmy między 2 a 4 rano. Raz szłyśmy do domu 3 godziny na piechotę- od 4 do 7 rano. Nie pytajcie dlaczego. Ogólnie uważam ten wyjazd za bardzo udany. Open'erowa atmosfera jest zdecydowanie nie do podrobienia. Tak, wiem. Woodstock, Jarocin... Olka jedzie będzie i była na tym i na tym, więc zda mi pewnie relacje (pomijając różne niecenzuralne szczegóły).


Oprócz tego, że codziennie przez 4 dni byłyśmy a terenie festiwalu, udało nam się też parę razy być nad morzem. Tak. Niesamowite. Za pierwszym razem byłyśmy 20 metrów od plaży, ale jej nie zauważyłyśmy. Za drugim razem po kilku minutach od naszego wyjścia zaczęło lać i przestało, gdy przestąpiłyśmy próg domu. Za trzecim razem był potworny skwar. Za czwartym razem była piąta trzydzieści. Oto dokumentacja naszego wyjazdu. Niestety brak zdjęć z samego festiwalu, bo nie można było wnosić aparatu. Mamy zdjęcia w komórkach, ale ich jakość nie powala. 



Teraz parę uwag. Nie, nie mam na tych zdjęciach makijażu (po co mieć na twarzy maskę, która na dodatek spływa podczas upału?). Nie, nie były retuszowane. Tak, obrabiałam je (nie wszystkie). Lubię szczególnie 'proces krosowy' i 'lata 60-te'. Nie wstydzę się tego. Jestem amatorką i otwarcie przyznaję, że nie znam się na fotografii. Po prostu lubię robić zdjęcia. Kropka ;)

PS
Ten pst to swego rodzaju monolog, potok myśli. Bez retuszu, bez udziwnień, bez ściemy. Ważne jest, żeby nie zatajać swoich odczuć i myśli. Być szczerym nie tylko w stosunku do innych, ale przede wszystkim przed samym sobą.

PS 2
Za jakiś czas na blogu ukaże się post relacjonujący mój pobyt w Grecji, co w praktyce oznacza... długą przerwę w blogowaniu ;)

PS 3

Połowę z tych zdjęć zrobiła Aleksandra W.- wschodząca gwiazda fotografii. Namiary do niej prześlę chętnym w wiadomości prywatnej.