Saturday 20 February 2016

Bologna in 72 hours p. 1

Jechać do Bolonii i spodziewać się wielkich szyldów z napisem "Spaghetti bolognese" to mniej więcej to samo co stwierdzić, że prawdziwy Polak zajada się codziennie kiełbasą ze skwarkami, zagryzając ją pajdą ze smalcem i popijając czystą. Z tym, że, o ile to drugie może mieć w sobie ziarnko prawdy, to coś takiego jak znane w najdalszych zakątkach naszego globu włoskie danie wcale nie zostało wynalezione w Bolonii. La Grossa (wł. tłusta - jedno z określeń tego miasta, nadane mu ze względu na, co tu dużo mówić, obfitą w kalorie kuchnię) słynie z r a g ù bolognese - mięsno-pomidorowego sosu z dodatkiem m.in. oliwy i wina, a Włosi uważają "spaghetti bolognese" za amerykański fast food, więc jeżeli wam życie miłe, nie pytajcie o nie w restauracji.

To było takie małe wprowadzenie. Bolonia to przecież nie tylko wyśmienita kuchnia (do której wrócę niebawem w kolejnym poście), ale też uniwersytet, wieże, bramy, kościoły, muzea, wzgórza, pałace, arkady, sklepiki, kawiarnie... Chcąc odwiedzić te wszystkie miejsca można dostać zadyszki. Nie dajcie się zwieść przewodnikom, których autorzy twierdzą, że jest to "idealne miasto na kilkugodzinny spacer w drodze do Rzymu czy Florencji". Żeby zanurzyć się w jego klimacie (i odnaleźć się w plątaninie uliczek) potrzebne jest co najmniej kilka dni.  

My mieliśmy to szczęście, że w Bolonii mieszka moja dobra znajoma - Matilde, którą poznałam trzy lata temu w Cambridge. Od tego czasu utrzymywałyśmy w miarę regularny kontakt oparty głównie na wspomnieniach dwóch szalonych tygodni w szkole językowej. Kiedy powiedziałam jej, że znaleźliśmy z M. tanie bilety lotnicze do Bolonii i czy byłaby jakakolwiek szansa, że nas przenocuje, zgodziła się praktycznie bez wahania. Widząc się na dworcu po trzech latach rozłąki, rzuciłyśmy się na siebie jak dwie wariatki, ku uciesze przypadkowych gapiów. 
Dzięki gościnności Matilde miałam szansę obserwować Włochów dosłownie od kuchni. W ciągu tych kilku dni nabrałam pewności, że większość stereotypów jest prawdziwa, co wcale źle o nich nie świadczy. Wręcz przeciwnie - dzięki ich otwartości i temperamentnej naturze można się szybko poczuć jak jeden z domowników. Mogę się tylko przyczepić do niezbyt korzystnych dla wątroby nawyków kulinarnych - rano filiżanka (lub dwie) czarnej kawy i coś słodkiego, lunch - kanapka w biegu i kolejna kawa oraz bardzo suta kolacja spożywana nawet w środku nocy w towarzystwie wina. To mniej więcej nakreśla sytuację. Znowu piszę o włoskich nawykach żywieniowych! Chyba nie ucieknę od tego w najbliższych postach... Ale chwilowo zrobię sobie przerwę, bo robię się głodna.

Po przerwie: Jeszcze słów kilka o sposobie porozumiewania się mieszkańców Italii. Jak powszechnie wiadomo, są bardzo rozmowni i żywo gestykulują (także przez telefon), co - jak słusznie stwierdziła Mati - jest bardziej pomocne dla samego nadawcy niż dla odbiorcy. Wymiana zdań jest dosyć jednostronna. Chcesz mieć prawo głosu - walcz o nie! W moim przypadku było to wręcz zbawienne. Nigdy nie było krępującej ciszy, wystarczyło zadać właściwe pytanie, mając stuprocentową gwarancję wyczerpującej odpowiedzi. Dzięki tej otwartości i rozmowności, miałam szansę dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy o zwyczajach mieszkańców i ich ulubionych miejscach, których nie znalazłabym w żadnym przewodniku. 
Problem powstaje, kiedy Włoch, bardzo przywiązany do swojego języka, decyduje się zrezygnować z silnie okraszonej rodzimym akcentem angielszczyzny na rzecz ojczystej mowy z okazjonalnymi wstawkami po angielsku. I nadal jest święcie przekonany, że wszyscy dookoła doskonale go rozumieją. Co do dumy narodowej, Włosi są zachwyceni, jak powiesz coś (nawet zwyczajowe "tutto bene" - wszystko dobrze) w ich języku. My, Polacy, mamy to szczęście, że podobnie, chociaż mniej dźwięcznie, wymawiamy "r", przez co nasz włoski nie brzmi tak źle dla ucha jak np. amerykański włoski. Arrivederci, Brad.

Razem z M., oprócz możliwości obserwowania codziennych rozmów, mieliśmy okazję uczestniczyć w wieloletniej rodzinnej tradycji tzn. wspólnym zasiadaniu przy kieliszku wina i głośnym komentowaniu Festiwalu Piosenki Włoskiej w San Remo. To odbywające się rokrocznie od ponad 60 lat święto kiczu (nie moje słowa, lecz naszych włoskich przyjaciół) było pierwowzorem m.in. Eurowizji i naszego rodzimego festiwalu w Sopocie. W tym roku San Remo odwiedziła Nicole Kidman, która, jak się okazuje, jest znana we Włoszech głównie z... reklam. Oprócz niej na scenie pojawili się m.in. Elton John i Ellie Goulding oraz mniej i bardziej znani włoscy artyści - wygwizdana przy naszym stole Laura Pausini i lubiany zepół Bluvertigo, który niestety nie dotrwał do finału pięciodniowych (!) zmagań. 
Zabawnie było obserwować jak nasi Włosi jednocześnie emocjonowali się wynikami i udawali, że ich one nic a nic nie obchodzą ("przecież każda z tych piosenek brzmi tak samo", "oglądam to tylko po to, żeby zobaczyć w jakiej sukience wystąpi Laura"). Teraz triumfy święci tam podobno X-Factor, stanowiąc sporą konkurencję dla podstarzałego San Remo. No ale co tradycja, to tradycja. Niezależnie od umiejętności wokalnych uczestników konkursu, trzeba przyznać, że Włosi wiedzą jak zorganizować show z rozmachem i sprawić, żeby naród zjednoczył się we wpatrywaniu się w telewizor przez pięć dni pod rząd.

I jeszcze jedna uwaga odnośnie Włochów: Daj sobie postawić piwo! Przyjmij je z wdzięcznością, nawet nie próbuj płacić - tylko ich obrazisz. Uśmiechnij się szeroko i powiedz, że to najlepsze piwo jakie piłeś w życiu, co będzie białym kłamstewkiem i początkiem waszej przyjaźni.


W okolicy Bolonii mieszczą się m.in. fabryki Lamborghini (czyt. lamborgini!) i motorów Ducati. Można je zobaczyć w muzeach, na ulicach i... za szybą na lotnisku.

Palazzo del Podestà - jeden z kilku pałaców na Piazza Maggiore; zbudowany w XIII w. jako jedna z siedzib urzędu miasta, przebudowany w XV w. w stylu renesansowym

Fontana del Nettuno - ozdoba Piazza Maggiore, boloński odpowiednik krakowskiego Adasia

Sklepiki i stoiska w plątaninie uliczek przyciągają nie tylko naszą uwagę...



Chwila przerwy i zasłużona kawa w Mercato di Mezzo. Nie dajcie się zwieść nazwie - nie ma on nic wspólnego z targiem. 



Pobliski kościół (wł. chiesa) di Santa Maria della Vita słynie z barokowego wnętrza rozświetlonego przez promienie słoneczne wpadające przez imponującą kopułę. Największe wrażenie zrobiły na mnie pełne dynamiki płaskorzeźby.

Palazzo d'Accursio do niedawna był siedzibą ratusza. Teraz jego główne funkcje to...
... straszenie turystów mrocznymi schodami...

... zachwycanie widokiem na starówkę...
(Palazzo dei Banchi i Chiesa Santa Maria della Vita)
(z prawej: gotycka bazylika św. Petroniusza - Basilica di San Petronio budowana przez 300 lat od 1390 r., szósta co do wielkości w Europie. Skąd widoczna zmiana budulca? Obcięcie funduszy przez ówczesnego papieża. Zamiast łożyć na kościół, który stałby się konkurencją dla Watykanu, postanowił on zainwestować w Archiginnasio, ale o nim później.)
Palazzo del Podestà po raz drugi
(wewnętrzny dziedziniec Palazzo d'Accursio)
(Via dell'Indipendenza - ulica Niepodległości. Głód informacji o najnowszych trendach łatwo zaspokoić przyglądając się rozlicznym wystawom sklepowym; 
z lewej - Biblioteca Salaborsa)
Pałac onieśmiela przepychem...
... i bogatą kolekcją dzieł sztuki od czasów etruskich po współczesność.






Spacer Via Ugo Bassi - szukaliśmy wody, znaleźliśmy buty.

Będąc w Bolonii, mieliśmy to szczęście, że trafiliśmy na końcówkę Karnawału Dzieci - Carnevale dei Bambini. Oznaczało to: wrzawę, kolorowy dym i confetti, którego przez kilka kolejnych dni bezskutecznie próbowałam się pozbyć z butów.




Podobno Bolonia to stolica włoskiego street artu. Niech im będzie ;)

Charakterystyczne przejścia między kamienicami 


Archiginnasio - od XVI do XIX w. główny budynek uniwersytetu. Pierwotnie miał być... boczną nawą bazyliki San Petronio. Ściany pokryte są herbami i portretami profesorów. Na uwagę zasługują zbudowana w kształcie amfiteatru dawna sala wykładowa Teatro Anatomico oraz biblioteka przywodząca na myśl Hogwart.

Piazza Galvani (Plac Galvaniego), na środku którego stoi rzeźba poświęcona uczonemu
Fontana del Nettuno widziana z Palazzo Re Enzo
Mówi się, że Bolonia to miasto wież. Podobno w średniowieczu było ich ponad sto! Część z nich służyła dawniej jako więzienia. Teraz mieszczą się w nich sklepiki, muzea, a nawet pokoje, w których można przenocować.



Due Torri - najsłynniejsze bolońskie wieże. Ta wyższa to Torre degli Asinelli - studenci miejscowego uniwersytetu mają zakaz wstępu -  jeżeli go złamią, marne szanse, że skończą studia. Niższa wieża (Torre Garisenda) jest odchylona od pionu o ponad trzy metry! Dante, który często bywał w Bolonii wspomniał o niej w "Boskiej Komedii":


XVI-wieczny budynek kościoła San Bartolomeo e Gaetano
Pięknie oświetlony Piazza Santo Stefano przed romańskim kościołem, a w zasadzie kompleksem św. Stefana (Complesso di Santo Stefano), składających się z siedmiu mniejszych kościółków symbolizujących miejsca męki Chrystusa. 
Ruchliwa ulica kontrastująca z zaciszem i powagą kościołów. Przechodnie tłoczą się pod charakterystycznymi dla tego miasta arkadami.

To dopiero pierwszy dzień! Resztę wrażeń opiszę niebawem w kolejnym poście.Ciao!