Friday 22 April 2016

Bologna in 72 hours p. 2

Dwa miesiące temu obiecałam, że niedługo zamieszczę na blogu ciąg dalszy opisu naszej wycieczki do Włoch. I oto jestem - z niewielkim opóźnieniem.
W ostatnim wpisie napomknęłam tylko o zwyczajach kulinarnych, dlatego teraz wynagrodzę wam to rażące zaniedbanie. Oto jak wyglądałby typowy dzień Włocha (nie biorąc pod uwagę pracy, studiów i innych zapełniaczy czasu między posiłkami): śniadanie - można powiedzieć, że nie istnieje. Zadowalają się jego symboliczną namiastką (supermocna Kawa* + rogalik) i niezmiernie się dziwią, że można inaczej. W ciągu dnia - kilka kolejnych Kaw i kanapki (w kolejnym poście zobaczycie, że nieco się różnią o naszych wyobrażeń zaczerpniętych ze szkolnych śniadaniówek). Aż wreszcie... chwila, na którą wszyscy czekają - Kolacja**. To nie tak, że całodzienny pośpiech, hektolitry kofeiny i zadowalanie się małymi przekąskami w jakiś sposób ich męczą. Po prostu wieczorny posiłek jest dla nich pretekstem do spędzenia czasu w gronie przyjaciół, w towarzystwie butelki dobrego wina i jeszcze lepszego jedzenia. Cena często przeciąga się do późna w nocy, nic więc dziwnego, że następnego ranka, który nierzadko jest początkiem normalnego dnia roboczego, Włosi marzą o podwójnym espresso.
Jeżeli planujecie zaprosić do siebie przyjaciół z tego kraju lub po prostu chcecie zorganizować kolacje we włoskim stylu, mam dla was kilka wskazówek:
  1. Bardzo możliwe, że jedna butelka wina nie wystarczy. I lepiej, żeby nie było to Fresco.
  2. Warto dać na stół serwetki. Zwłaszcza, jeżeli zdecydujecie się na kolację na zimno. Nie zdziwcie się, jeżeli goście jedzenie z półmiska będą sobie nakładać bez użycia sztućców.
  3. Raczej nikt nie poprosi o herbatę - chyba, że ma 40 stopni gorączki. W końcu wino jest najlepszym remedium na wszystko (zwłaszcza na trawienie).
  4. Zadbajcie o niezobowiązującą atmosferę, a rozmowa potoczy się sama.
  5. Co podać? My, mieszkając u Matilde, ani razu nie dostaliśmy spaghetti w ścisłym tego słowa znaczeniu. Pierwszego dnia zostaliśmy uraczeni mięsnymi pulpecikami - specjałem jej mamy, a w kolejnych dniach jedliśmy lasagne, bulion z tortellini (o nich parę słów w dalszej części tekstu) oraz wspomnianą wyżej kolację na zimno, na którą składały się: białe sery (m.in. ricotta), wędliny (szynka parmeńska, mortadela), świeża sałata z pomidorkami i kilka rodzajów chleba. Ostatni pomysł wydaje mi się najlepszy - przygotowanie nie wymaga zbyt wiele wysiłku, a degustacja tych wszystkich smakołyków sprawia mnóstwo radości.
  6. Deser jest miłym dodatkiem, ale nie koniecznością. Jeżeli jednak nie możecie się bez niego obyć, polecam włoskie ciasto czekoladowe, które wyglądem i smakiem przypomina równie pyszne brownie.
Z pełnym zaspokojeniem moich kulinarnych marzeń będę niestety musiała poczekać do kolejnej wizyty we Włoszech. Równie dobrze mogłabym się wybrać do włoskich delikatesów i upichcić coś sama, ale zawsze będzie czegoś brakowało. Może zaraźliwego śmiechu Matilde? Albo wspólnego oglądania festiwalu w San Remo? Jeżeli wycieczka do Włoch czegoś mnie nauczyła, to właśnie tego: jedzenie to idealna okazja do spędzania czasu z rodziną i przyjaciółmi, dlatego nie powinno się rezygnować ze wspólnych posiłków, a wręcz przeciwnie - uczynić je przyjemnym rytuałem na zakończenie dnia.


*nie bez powodu z dużej litery - dla nich to świętość
** tutaj też z premedytacją

 Bologna in pictures
Na sam widok tych wszystkich smakołyków można dostać ślinotoku... Jestem z siebie dumna, bo przez większość wyjazdu wydawałam pieniądze tylko na kawę.



Szerokie ulice kontrastują z uliczkami pełnymi sklepików i kawiarni - Bolonia nie jest pod tym względem wyjątkowa, ale na pewno ma coś w sobie, skoro przyciąga turystów jak magnes.


  
Tortellini wyglądem przypominają polskie uszka. Bolończycy nie wyobrażają sobie bez nich Świąt. Ze względu na duże zainteresowanie, zamówienia są składane nawet z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Ceny mogą odstraszać - zaczynają się od 100 złotych za kilogram!


Tabaccheria - warto zapamiętać. Wbrew nazwie, to nie tylko sklep z tytoniem, ale także miejsce, gdzie można zrobić zakupy pierwszej potrzeby, zagrać w totka, usiąść na krześle barowym i napić się kawy lub czegoś mocniejszego. 
[Poza tym: farmacia - apteka (prawie na każdym rogu), gelateria - lodziarnia (porcje od 2,5 euro), drogheria - sklep spożywczy.]

  
Widok na miasto od strony południowej. Swojsko - smog prawie taki, jak w Krakowie.
Klasztor San Michele in Bosco - zbudowany w średniowieczu. Był m.in. barakami i więzieniem. Od XIX wieku stanowi siedzibę szpitala ortopedycznego.






Na spacer po przedmieściach Bolonii lepiej przygotować się jak na górską wycieczkę. Nas na przykład czekało sporo wspinania, włamanie się do cudzej winnicy i zabłądzenie na mokradłach.




  


Komunikacja miejska jest nieco poplątana - chociaż kursują tu tylko autobusy i trolejbusy, naprawdę nie jest łatwo się połapać. (W sumie to samo sobie myślałam, jak byłam w Wilnie, więc chyba nie jestem wiarygodnym źródłem...). Polecam ściągnięcie sobie na telefon mapy z zaznaczonymi przystankami i planowanie podróży przed wyjściem z domu/hostelu. I nie zdziwcie się, jeżeli autobus odjedzie wam sprzed nosa, chociaż staliście na przystanku od dobrych kilku minut - można wsiadać tylko przednimi drzwiami. 
  
Centrum miasta - trudno z niego uciec. Ale... w sumie po co? 
666 kolumn i prawie 4 kilometrów (z czego spora część pod górę). Niezła trasa biegowa, prawda? Ale to także, a właściwie przede wszystkim, Via di San Luca, którą wierni udają się do sanktuarium św. Łukasza. Bolończycy mają sentyment do tego kościoła - po pierwsze dlatego, że jest to jedna z pierwszych budowli, które widzą wjeżdżając do miasta, po drugie, ponieważ studenci miejscowego uniwersytetu wypraszają tutaj zdanie egzaminów.

Tuż przed zmrokiem czekała nas nagroda w postaci przepięknych widoków na cztery strony świata.


Przyjazny dla środowiska rower czy szpanerski motor? Włosi coraz częściej wybierają to pierwsze.

Z wizytą na najstarszym europejskim uniwersytecie. Za 72 lata będzie on obchodził dokładnie 1000 lat istnienia! (Dla porównania Uniwersytet Warszawski świętuje w tym roku dwusetne urodziny.)
Już na pierwszy rzut oka widać, że żyje przeszłością - w co drugim budynku znajduje się muzeum lub chociaż pamiątkowa tablica. Matilde potwierdziła moje przypuszczenia, że sale są często zatłoczone, a sprzęt przestarzały. Nie odstrasza to jednak studentów, którzy przyjeżdżają tu z całego świata.

Okolice uniwersytetu są pełne kontrastów - np. po jednej stronie ulicy (Via) Zamboni znajduje się muzeum Palazzo Poggi (zdj. na dole) i kilka cichych kościołów, a po drugiej barwne, i nierzadko kontrowersyjne, murale.

  Bolońska Wenecja niestety nie umywa się do opolskiej.
Biedny Neptun... Ani chwili spokoju. Albo fotografują go ze wszystkich stron albo, co gorsza, badają go od środka.

Zawsze można pomarzyć... Na tzw. window shopping najlepiej udać się na Via dell'Indipendenza.
Parco Montagnola w pobliżu dworca autobusowego 
Niedaleko naszego miejsca pobytu (w San Lazzaro di Savena) znajdował się cmentarz z grobami polskich żołnierzy. Mijaliśmy go codziennie w drodze do miasta. Był to jeden z ostatnich widoków przed naszym odjazdem.

*            *            *

To jeszcze nie koniec postów o naszej wyprawie do Włoch. Została jeszcze Florencja.
SPOILER:


No comments:

Post a Comment