Sunday 7 September 2014

Greece part 2- Small town charm

To mój drugi, wyczekiwany (tak *bardzo* wyczekiwany) post o moim pobycie w Grecji. Pierwszy był o morzu, zaś w dzisiejszym poście udamy się na północ, w głąb lądu. Ponieważ nie jestem zbyt dobra w opisywaniu miejsc uznałam, że wstawienie dużej dawki moich ulubionych zdjęć będzie lepszym pomysłem. Zostały one zrobione w naszym "rodzimym" Nea Makri i w Maratonie, który odwiedziliśmy pewnego upalnego, leniwego popołudnia.

This is my second, highly anticipated (yeah, so highly) post about my stay in Greece. The first one was about the seaside and now comes the time to go north and make an attempt to describe the country, small towns in particular. I'm not very good at describing places, so I guess that uploading some of my favourite photos is a better solution. They were taken in Nea Makri where we lived and in Marathon which we visited during one very hot and lazy afternoon. 



Z naszą wyprawą do Maratonu wiąże się pewna całkiem zabawna historia. Otóż planowaliśmy ją od tygodnia- wiedzieliśmy co, gdzie, jak i... spóźniliśmy się na autobus. Przybyliśmy na przystanek około 10 sekund za późno, bo widzieliśmy jak nasz środek transportu odjeżdża :'(. Kolejny miał przyjechać dopiero za parę godzin. Więc co zrobiliśmy? Postanowiliśmy udać się na inny przystanek, gdzie autobus innych linii (chyba) miał być za godzinę. Jak wiecie, grecki alfabet jest 'nieco' inny od łacińskiego, więc nie było sensu patrzyć na tabliczki z nazwami ulic (część napisów na znakach drogowych jest także po angielsku i nie hieroglifami, ale tylko na głównych drogach). Zdecydowaliśmy, że najlepiej iść na wschód. Oł jea. Po około pół godzinie szybkiego marszu dotarliśmy do przydrożnego straganu z warzywami i owocami, gdzie siedział jakiś rolnik, który mógł nam wskazać drogę. Przepraszam, mógłby, gdyby mówił po angielsku albo gdybyśmy rozumieli coś z jego greckiego słowotoku (był święcie przekonany, że wiemy o co mu chodzi). Po naradzie rodzinnej i zerknięciu do rozmówek doszliśmy do wniosku, że chyba chciał nam przekazać, że na autobus mamy czekać właśnie tu- chociaż nie było żadnego przystanku albo chociaż znaku BUS. Nie mieliśmy nic do stracenia, więc postanowiliśmy zostać na miejscu i czekać. Po kolejnej pół godzinie i pięciu skonsumowanych pomarańczach nadjechał autobus.

There is actually kind of a funny story depicting our short trip- we were planing it for almost a week- we knew exactly when, where, how and... we came to late to a bus stop. About ten seconds too late because we saw it leaving. The next bus was due to arrive in a few hours. So what did we do? We decided to find another bus stop where the bus was supposed to arrive in an hour. As you know, the Greek alphabet is 'slightly' different from the Latin alphabet so there was no point looking at the names of streets. We made up our minds and headed for East. It was a good decision- after about 30 minutes we finally got to a stall, where there was a guy who could tell us WHERE ON EARTH WE WERE. Yeah he could- if he had spoken English or we ad spoken Greek. Anyway, from his gestures we assumed that a bus stop was here- next to the stall, even though there was no sign. We decided to, let's say, entrust ourselfs to his hands. We had nothing to lose. After another half an hour and five consumed oranges a bus came. 
























  




1 comment: